W tym artykule będziemy eksplorować fascynujący świat Prowokacja gliwicka i odkrywać jego wpływ na różne aspekty codziennego życia. Niezależnie od tego, czy mówimy o wpływie Prowokacja gliwicka na dzisiejsze społeczeństwo, jego znaczeniu w historii, znaczeniu w dzisiejszym świecie, czy też o jego wpływie na przyszłość, nie można zaprzeczyć, że Prowokacja gliwicka odgrywa fundamentalną rolę w naszym życiu. Na tych stronach przyjrzymy się różnym perspektywom i przeanalizujemy, jak Prowokacja gliwicka ukształtował i nadal będzie kształtować nasz świat. Przygotuj się więc na ekscytującą podróż, podczas której odkryjemy wiele aspektów Prowokacja gliwicka i jego implikacji w naszej rzeczywistości.
Państwo | |
---|---|
Miejsce | |
Data |
31 sierpnia 1939 |
Godzina |
20:00 |
Liczba zabitych |
1 osoba: Franciszek Honiok |
Typ ataku | |
Sprawca |
Alfred Naujocks i inni członkowie Sicherheitsdienst |
Motyw |
zdobycie alibi na zbrojną agresję Niemiec na Polskę |
Położenie na mapie Rzeszy Niemieckiej ![]() | |
![]() |
Prowokacja gliwicka (niem. Überfall auf den Sender Gleiwitz) – niemiecka operacja dywersyjna typu false flag przeprowadzona 31 sierpnia 1939 roku o godz. 20:00 na niemiecką radiostację w Gliwicach (ówczesnych Gleiwitz). Atak, sfingowany przez Niemców, miał sprawiać wrażenie działań podjętych przez Polaków i został wykorzystany przez niemiecką propagandę jako główny „dowód polskich prowokacji”. Wydarzenie to miało dostarczyć Hitlerowi pretekstu do inwazji na Polskę[1][2].
Berlińskie radio informowało ponadto o kilku innych atakach rzekomych powstańców. Wymienić tu można zajęcie tunelu kolejowego pod Mostami, mostu w Tczewie czy gdańskiego Westerplatte[3]. Podawano, że już na terytorium Niemiec atakujących wspierać miały regularne oddziały Wojska Polskiego, wyposażone w broń ciężką. W ten sposób nazistowska propaganda już 31 sierpnia o godz. 22:30 obwiniła Rzeczpospolitą o rozpoczęcie wojny, a III Rzeszę przedstawiła jako ofiarę polskiej agresji. Dla Hitlera incydenty graniczne przypisywane polskiej stronie stanowiły alibi do ataku na Polskę („od godziny 5:45 odpowiadamy ogniem”[4]), a dla zachodnich mocarstw mogły stanowić pretekst do nieudzielenia Polsce militarnej pomocy i w konsekwencji od wypowiedzenia wojny III Rzeszy[3][5]. Prowokacja gliwicka była jednym z serii przedsięwzięć Hitlera, mających zapobiec przekształceniu planowanej agresji III Rzeszy na Polskę w II wojnę światową, poprzez powstrzymanie sojuszników Rzeczypospolitej od wywiązania się z zobowiązań sojuszniczych wobec Polski, co by oznaczało dla Niemiec ryzykowną wojnę na dwa fronty.
Podpisanie 23 sierpnia 1939 roku paktu Ribbentrop-Mołotow i ustalenie kolejnego rozbioru Polski kończyło dyplomatyczne przygotowania Niemiec do wojny z Polską. Pozostała jeszcze sprawa sojuszu Polski z Francją i Wielką Brytanią. Niemcy, obserwując postępujący serwilizm Zachodu, liczyły, że także w przypadku Polski rządy francuski i brytyjski wybiorą „pokój za wszelką cenę”. Jednak – aby mogły one poczuć się usprawiedliwione z niewywiązania się z traktatowej pomocy Polsce – Niemcy wywoływały dziesiątki incydentów, nie tylko granicznych, obarczając za nie winą Polskę. Główną rolę miały odegrać trzy incydenty zainscenizowane w rejonach nadgranicznych Górnego Śląska 31 sierpnia 1939 roku.
Inicjatywa przeprowadzenia trzech incydentów pochodziła z Kancelarii Rzeszy. Wysłała ona polecenia do Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (Oberkommando der Wehrmacht; OKW), w których zobowiązała je do usunięcie wojska z ustalonych odcinków granicznych na czas przeprowadzenia akcji specjalnych. Rozkazano także odkomenderowanie potrzebnych do tych trzech akcji ludzi. Natomiast Abwehra (Wywiad Wojskowy) miała dostarczyć polskie uzbrojenie i wyposażenie dla 150-osobowego oddziału. Rozkaz zorganizowania takich akcji otrzymał szef Policji, SS-Reichsführer Heinrich Himmler[6] , a nadzór nad ich bezpośrednią realizacją miał pełnić szef Służby Bezpieczeństwa (Sicherheistdienst; SD) SS-Gruppenführer Reinhard Heydrich[6] oraz podległy jemu szef Tajnej Policji Państwowej (Gestapo) SS-Oberführer Heinrich Müller[6] . Intensywne przygotowania do trzech akcji rozpoczęły się na początku sierpnia. Miejscem pierwszej akcji miał być niemiecki urząd celny w m. Stodoły (Hochlinden). Placówka została zaatakowana przez "polski" oddział wojskowy, a dla uwiarygodnienia napadu, na miejscu pozostawieni zostali martwi "napastnicy" w polskich mundurach. Druga akcja została zaplanowana w m. Byczyna (Pitschen), gdzie oddział "polskich powstańców", w ubraniach cywilnych zaatakował nadgraniczną niemiecką leśniczówkę, po czym wycofa się bez strat.
Na początku sierpnia SD pod przewodnictwem Reinharda Heydricha (który inspirował się literaturą szpiegowską[3]) rozpoczęła intensywne przygotowania do przeprowadzenia trzech akcji na pograniczu polsko-niemieckim[3][7] . 10 sierpnia wezwał on do swojego berlińskiego biura funkcjonariusza SD i oficera SS w stopniu Sturmbannführera Alfreda Naujocksa[6] i poinformował o planach napaści na Polskę. Wydał mu polecenia zainscenizowania na granicy polsko-niemieckiej kilku incydentów[8][1]. Pierwszym zadaniem było przebranie w polskie mundury kilku niemieckich więźniów z długoletnimi wyrokami i ich zamordowanie. Polskie mundury zdobyte zostały przez SS-Brigadeführera Hansa Josta[3]. Ciała następnie należało rozrzucić wzdłuż polsko-niemieckiej granicy, w taki sposób, by wyglądało to na atak polskich żołnierzy na posterunki niemieckie[9]. Jednocześnie wydał mu polecenia, że podczas organizowania akcji nie było wolno nawiązywać żadnego kontaktu z władzami niemieckimi w Gliwicach oraz żaden z ludzi oddziału nie mógł posiadać przy sobie dokumentów, które mogłyby wskazywać na przynależność do SS, SD, policji lub na obywatelstwo niemieckie[6][10]. Dwa dni po rozmowie z Heydrichem, Naujocks zebrał sześciu ludzi, w tym technika radiowego i osobę znającą język polski[6][1]. Aby nie wzbudzać podejrzeń, podzielili się i zamieszkali w dwóch różnych hotelach. Naujocks wybrał dla siebie bardziej luksusowy „Haus Oberschlesien ” przy Wilhelmstraße (dzisiaj jest to siedziba władz miasta przy ul. Zwycięstwa)[6] . Członkowie grupy udawali biznesmenów, którzy przybyli na Górny Śląsk w interesach. Na miejscu przeprowadzili szczegółowe rozpoznanie terenu i oczekiwali na sygnał do rozpoczęcia operacji, którym było hasło „Babcia umarła”[10]. Prawdopodobnie się nudzili, ponieważ po czternastu dniach Naujocks zwrócił się do Heydricha z prośbą o zgodę na powrót do Berlina. Zamiast tego otrzymał rozkaz dalszego oczekiwania. 12 sierpnia Hitler wyznaczył termin ataku na Polskę na 26 sierpnia, jednak 25 sierpnia termin ten przesunięto na 1 września na 4:30[11]. 29 sierpnia straż pocztowa, która ochraniała budynek i wieżę przy ul. Tarnogórskiej, została wycofana i zastąpiona ochroną policyjną. Zmiana ta nie wzbudziła większego zaskoczenia, ponieważ obiekt nadal pozostawał pod ochroną. Powszechnie przypuszczano, że rotacja była związana z mobilizacją oraz napiętą sytuacją przed zbliżającą się wojną. Nikt również nie zwrócił uwagi, że 31 sierpnia policyjna ochrona radiostacji również została odwołana, a liczebność straży zredukowano do zaledwie trzech osób[6] .
Naujocks i jego ludzie w dalszym ciągu czekali na sygnał do rozpoczęcia akcji. Telefon w pokoju hotelowym zadzwonił 31 sierpnia około godziny 16. Heydrich polecił, aby oddzwonić na umówiony numer. Po oddzwonieniu, Naujocks usłyszał tylko dwa słowa Großmutter gestorben – (pol. „Babcia umarła”), które były hasłem do rozpoczęcia akcji[6] . Po telefonie – na osobisty telefoniczny rozkaz Himmlera – usunięto ochronę radiostacji. O godz. 18.00 skierowano tam dwóch funkcjonariuszy policji, z których jeden miał wpuścić napastników przez furtkę w ogrodzeniu, a drugi wszedł do środka, sfraternizował się z załogą i w czasie napadu – jako zaaresztowany towarzysz niedoli pracowników – pilnował, by ci nie postąpili „nierozważnie”. Dopiero po odłożeniu słuchawki w hotelu odbyła się narada, podczas której Naujocks przedstawił cel i szczegóły całej operacji[6] .
Zgodnie z wcześniej opracowanym planem oddział Naujocksa złożony z siedmiu osób opuścił hotel (bez dokumentów i wszelkich osobistych przedmiotów, które mogłyby naprowadzić na faktyczne personalia) i udał się w stronę radiostacji przy ul. Tarnogórskiej w cywilnych zniszczonych ubraniach[11] dwoma samochodami około 19.30 (19-20[11]). Podróż trwała nie dłużej niż kwadrans[6] . Udawali oni cywilnych powstańców śląskich[11]. Na miejscu mieli się pojawić dopiero około godziny 20.00, kiedy już zapadł zmrok, a większość ludzi była w domach, słuchając wieczornych wiadomości nadawanych przez radio[6] .
Tuż przed godziną 20 przez niezamkniętą furtkę obok bramy wjazdowej Naujocks z czterema mężczyznami bez problemu wszedł na teren obiektu, podczas gdy dwóch innych pozostało przy furtce[6] . O godzinie 20 weszli przez tylne drzwi do budynku radiostacji gliwickiej[12] i bez przeszkód dotarli do sali nadajnika, gdzie pracowało trzech techników w asyście policjanta[11] (inne źródła podają, że było dwóch techników, dowódca ochrony policyjnej i dozorca[6] ). Wszyscy słuchali wiadomości wieczornych, nadawanych i retransmitowanych z Wrocławia o 20.00[11]. Zaskoczeni pracownicy nie stawiali oporu, zostali skrępowani i zamknięci w piwnicy[6][11].
Wówczas oddział napotkał nieprzewidziane problemy[13]. Okazało się, że grupa trafiła do stacji nadawczej przy Tarnowitzer Landstraße (dzisiejsza ulica Tarnogórska) w której były urządzenia przekaźnikowe i wzmacniające, a powinni udać się do oddalonego jakieś cztery kilometrów studia nagraniowego przy ulicy Radiowej gdzie były pomieszczenia redakcji, sala koncertowa i studio nadawcze[6] . Dopiero później ujawniono, że radiostacja od 1935 roku nie nadawała regularnego programu, a jedynie sporadyczne komunikaty ostrzegawcze przez tzw. „mikrofon burzowy”[13]. Wykwalifikowany radiotechnik z grupy Naujocksa nie był przez to w stanie uruchomić urządzeń nadawczych i wyemitować sygnału[11]. Był on zagłuszany przez silniejszy nadajnik położony 150 kilometrów dalej, we Wrocławiu[11]. Po trwających ponad 10 minut poszukiwaniach po groźbach pobicia zmuszono załogę do wydania tzw. mikrofonu burzowego[11][14]. Był to zwykły mikrofon radiowy, służący kilka razy w roku do zawiadamiania radiosłuchaczy o nadciągającej burzy. Nie były to ostrzeżenia, ale informacje, że za chwilę radiostacja przerwie nadawanie ze względu na wyładowania atmosferyczne. Chodziło o to, żeby radiosłuchacze poczekali na zakończenie burzy i nie regulowali w tym czasie częstotliwości szukając sygnału stacji (na tanich odbiornikach w ciągu dnia na Górnym Śląsku można było słuchać tylko niemieckiej radiostacji z Gliwic i polskiej – z Katowic)[a]. Jeden z pracowników wydał i podłączył ten mikrofon. Dzięki niemu udało się przerwać sygnał z Wrocławia i wyemitować wiadomość, że radiostacja została przejęta przez Polaków[13] i odezwę nawołującą do powstania śląskiego[15]. Inne źródła (Tracz 2020 ↓ ) mówią, że bez powodzenia próbowano uruchomić urządzenia tzw. studia awaryjnego, aby nadać w eter odezwę w języku polskim[6] . W ostateczności zdecydowano się użyć mikrofonu podłączonego bezpośrednio do urządzeń w sali nadajnika[6] . Kiedy mikrofon został w końcu podłączony, odczytano tekst odezwy[6] . Wchodzący w skład grupy Naujocksa lektor zaczął czytać po polsku[12][15][1] (lub w dwóch językach[13][16]) kilkuminutowy (w swoich zeznaniach Naujocks twierdził że trwał 3 – 4 minuty[17]) komunikat z którego miało wynikać, że nadszedł czas wojny Polski przeciwko Niemcom[12], kończący się słowami Niech żyje Polska![13][16]. Do radiosłuchaczy dotarło jednak tylko 9 wyrazów: Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w polskich rękach… Następnie radio zamilkło z przyczyn, których dotąd nie wyjaśniono[18]. Ponieważ sygnał radiowy docierał tylko lokalnie w okolice Gliwic[13][17], siedzący przy odbiornikach radiowych w Berlinie mocodawcy Naujocksa niczego nie usłyszeli, a cała szczegółowo opracowana operacja w tym punkcie zakończyła się niepowodzeniem[6][19]. Nie wiadomo, czy Naujocks po prostu nie sprawdził, że w budynku przy ul. Tarnogórskiej nie było stacji nadawczej, tylko przekaźnik i urządzenia wzmacniające, czy też został wprowadzony w błąd przez radiotechnika z jego ekipy[6] .
W tym czasie, gdy oddział Naujocksa próbował nadać komunikat funkcjonariusze gestapo przywieźli pod radiostację zatrzymanego dzień wcześniej czterdziestoletniego mieszkańca Łubia Franciszka (Franza) Honioka. Był to obywatel niemiecki narodowości polskiej, uczestnik powstań śląskich. Zaaresztowano go dzień wcześniej, przywieziono odurzonego zastrzykiem, gdzie z rąk gestapowców przy bramie odebrało go dwóch ludzi Naujocksa[6] . Naujocks po wojnie zeznawał, że otrzymał człowieka i kazał położyć przy wejściu do budynku[17]. Według jego zeznań był żywy, ale nieprzytomny[17]. Naujocks bróbował otworzyć mu oczy, ale nie mógł ocenić, czy żyje na podstawie jego oczu, lecz jedynie po oddechu[17]. Nie zauważył też ran postrzałowych, jedynie trochę krwi na całej twarzy[17]. Dodaje, że miał na sobie cywilne ubranie[17]. Oprawcy przenieśli go do budynku nadajnika i położyli w maszynowni, zaraz obok drzwi, jako dowód, że napastnikami byli polscy powstańcy[6] . Tam najprawdopodobniej go zastrzelono[6] . Zadbano przy tym, żeby przy sobie miał prawdziwe dokumenty. Uznaje się go za pierwszą ofiarę II wojny światowej[6] . Lokalnej policji nie włączono w śledztwo, by uniknąć komplikacji[19]. Dowody obciążające Polaków zostały sfabrykowane przez Gestapo, które na miejsce prowokacji przywiozło również odurzonych niemieckich więźniów (tzw. „konserwy”)[12][19] przebranych w polskie mundury jako polskich partyzantów[12][16][20][21]. W odpowiednim momencie esesmani, którzy ich pilnowali, zastrzelili wszystkich więźniów, a potem pozostawili zwłoki zamordowanych przedstawiając ich ciała jako grupę polskich napastników[8]. Ich ciała odpowiednio upozorowano i sfotografowano, a zdjęcia przedstawiono zagranicznym korespondentom akredytowanym w III Rzeszy 1 września 1939 roku[19][22].
Po wydarzeniach w radiostacji Naujocks spędził w Gliwicach jeszcze jedną noc po czym udał się do Berlina gdzie tłumaczył się Heydrichowi z tego, że polskiego apelu nie można było usłyszeć w radiu. Twierdził, że nie wynikało to z nieudolności grupy Naujocksa, tylko z warunków technicznych i braku anteny do nadawania[18].
Już około godziny 22:30, 31 sierpnia 1939 roku, niemieckie radio po raz pierwszy podało informację o „incydentach granicznych” i rzekomym rajdzie uzbrojonych „Polaków” na radiostację w Gliwicach. Rankiem 1 września niemiecka prasa szeroko opisywała napad na niemiecką stację nadawczą, który miał być przeprowadzony przez uzbrojonych i umundurowanych polskich żołnierzy[14]. W niemieckiej prasie z 1 września 1939 roku incydent w Gliwicach określono jako „poważny incydent graniczny”[19], lecz Hitler, przemawiając w Reichstagu, wspomniał ogólnie o 14 rzekomych „okrutnych czynach” popełnionych przez Polaków na granicy, unikając szczegółów[19]. Dowody przygotowane przez SS nie wytrzymałyby krytyki niezależnej komisji, ale szybki rozwój wydarzeń wojennych uniemożliwił jej powołanie[19]. Mimo nieudanej transmisji następnego dnia Das 12 Uhr Blatt podawał:
polscy powstańcy śląscy zameldowali się przy mikrofonie jako polska radiostacja gliwicka (...). Ogłosili, że miasto Gliwice i radiostacja (...) znajdują się w polskich rękach oraz ogłosili podłą i oszczerczą mowę względem Niemiec (...).
Dwadzieścia lat później pewien mieszkaniec Gliwic śledzący zajścia w radiu wspominał:
Zamieszanie, przerwa w nadawaniu, (...) polskie slogany, później znów zamieszanie (...) i komunikat, że Polacy napadli na radiostację i ją zajęli. (...) Słuchało się tego jak słuchowiska (...), a niektórzy z Gliwic myśleli, że ktoś pijany pozwolił sobie na głupi żart.
Pod względem technicznym napad na radiostację w Gliwicach skończył się niewypałem i kompromitacją organizatorów, którzy popełnili jeszcze wiele innych błędów. Radiostacja w Gliwicach znajdowała się pięć kilometrów w głąb niemieckiego terytorium, co sprawiało, że trudno było wyjaśnić, jak polski oddział zdołał przedostać się tak daleko za linie wroga, nie zostając zauważonym[23]. Incydent ten okazał się tak mało wiarygodny jako pretekst do wojny, że nie przekonał nie tylko międzynarodowej opinii publicznej, ale również komisji Wehrmachtu, która miała zbadać rzekome zbrodnie wojenne[23]. Jedynie wcześniej przygotowana niemiecka opinia publiczna była skłonna uwierzyć w oficjalną wersję wydarzeń i uznać, że Niemcy zostały zaatakowane[23]. Hitler był jednak na to przygotowany. Wcześniejsze o rok doświadczenia z licznych prowokacji w czeskim Kraju Sudetów, własny udział w puczu monachijskim i kilka zamachów na Hitlera miało jedną wspólną cechę: wszystkie były w jakimś aspekcie nieudane. Należało więc cały zamysł przeprowadzić tak, by spodziewane trudności techniczne nie zniweczyły celu napadu. Dla propagandy niemieckiej była on dużym sukcesem szeroko opisywanym w mediach. Przygotowano obszerny komunikat o „polskich prowokacjach”, który dwie godziny później został nadany przez wszystkie nadajniki państwowej rozgłośni Deutschlandsender (31 sierpnia 1939, godz. 22.30). W ten sposób Hitler zyskał pewność, że wieść o rzekomym naruszeniu niemieckiej granicy przez Polskę na pewno dotrze do Wielkiej Brytanii i Francji. Dzięki temu „sukcesowi” Naujocks umocnił swoją pozycję w szeregach SD, a wraz z utworzeniem 27 września 1939 Reichssicherheitshauptamt (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) (RSHA) został szefem wywiadu zagranicznego SD, a jego bezpośrednim przełożonym został Heydrich[18].
To znów posłużyło do ostatecznego wzmocnienia trwającego już wiele miesięcy procesu wielopiętrowej psychomanipulacji politycznej, którego ostatecznym efektem miała być bierność Francji i Anglii wobec niemieckiej agresji na Polskę. Założenia Hitlera i Ribbentropa co do możliwości ograniczonego terytorialnie konfliktu z Polską okazały się iluzją 3 września 1939, z chwilą wypowiedzenia wojny III Rzeszy przez Wielką Brytanię i Francję. W konsekwencji III Rzeszę czekał nie Blitzkrieg, czy seria Blitzkriegów, lecz długa, umiędzynarodowiona wojna na wyczerpanie.
Kulisy i przebieg prowokacji gliwickiej został dość dokładnie poznany dopiero po wojnie w roku 1945 w Niemczech Zachodnich, podczas śledztw i procesów norymberskich[19][1]. Ustalonej wówczas wersji trzymają się z grubsza dwa najważniejsze filmy o prowokacji gliwickiej: Der Fall Gleiwitz[26] i Operacja Himmler[27]. Natomiast do obiegu naukowego weszła inna, zupełnie dowolna narracja na ten temat. Do jej rozpropagowania przyczyniły się m.in. dzieła[28]Normana Daviesa, który – z braku źródłowych opracowań polskich – korzystał z publikacji anglojęzycznych. Historiografia PRL-owska ograniczała się w tej sprawie do propagandy i nie przeprowadziła najbardziej elementarnych dowodów.
W obszernej bibliografii przedmiotu wyróżnia się praca niemieckich autorów Alfreda Spießa i Heinera Lichtensteina pod tytułem Unternehmen Tannenberg. Der Anlass zum Zweiten Weltkrieg wydana w Monachium w 1979 roku[7] , w Polsce wydana w roku 1990 przez wydawnictwo Bellona pod tytułem Akcja Tannenberg. Pretekst do rozpętania II wojny światowej[29] .
Walorem książki Spießa i Lichtensteina jest wydobycie wielu cennych zeznań i dowodów, a także pokazanie przygotowań do trzech operacji (Gliwice, Stodoły, Byczyna) na tle stosunków panujących w najwyższych sferach nazistowskiego aparatu władzy. Autorzy jednak nie odwiedzili Gliwic i błędnie opisali sam przebieg napadu. Obszerne fragmenty tej książki opublikował tygodnik „Der Spiegel” w 1979 roku, a następnie jej fragmenty ukazały się w „Życiu Literackim” w trzech kolejnych numerach w sierpniu i na początku września tego samego roku[30].